..
Monika Młodecka

12 | 20253
 
 
2012-05-27
Odsłon: 1612
 

Kiedy to było... Czyli "niedoczas po łódzku".


Od początku kwietnia minął grubo ponad miesiąc i nikt z Was nie pamięta już pewnie, że miała miejsce taka impreza jak Akademickie Mistrzostwa Polski. Chyba, że spadliście z kluczowego przechwytu na drodze eliminacyjnej, muskając fakturę pysznej malinowej krawądy z nowiusieńkiego setu AIXA i do tej pory budzicie się w środku nocy zlani potem i napięci dokładnie tak samo, jak w tamtym dramatycznym momencie, którego wymazać z Waszej pamięci nie zdołał nawet wieczorny browarek znany ze swoich właściwości rozluźniających. Deklaracja Nieśmiertelności na miarę własnych możliwości. Moja nerwica, mimo że ostatecznie opanowana, była wyjątkowo zgoła innej natury i objawiała się częstym mamrotaniem pod nosem czy rozbieganym spojrzeniem, pragnącym jak najszybciej wyłowić spośród innych tą właśnie jedyną najlepszą krawądę, przed którą klękną miliony. Albo dokładnie 119 zawodniczek i 229 zawodników, których gościły tegoroczne „Ampy”, rozgrywane tym razem na ścianie wrocławskiej Zerwy. Zmotywowani do poprawy po ostatnich wpadkach konstruktorskich, jakie towarzyszyły nam przy pracy nad Otwartymi Mistrzostwami Wrocławia, zweryfikowaliśmy swoje poglądy na temat kręcenia dróg i w doborowym składzie (Michał Jędrzejewski, Marek Pobran oraz moja skromna osoba) przystąpiliśmy do zabaw w piaskownicy. O ile o dylematach chłopaków dotyczących dróg męskich za bardzo wypowiedzieć się nie mogę (moje pomoc koncepcyjna ograniczała się do: „za dobry ten chwyt, pewnie że trzeba dać gorszy”), o tyle drogi kobiece permanentnie zawładnęły moją psychiką. Ostatecznie cel widowiskowości idącej w parze ze skutecznym rozrzuceniem startujących został osiągnięty. Do finału awansowało tyle osób, ile powinno, a w końcowych zmaganiach każdy osiągnął inny wynik. Sędzia główny nie szczędził komplementów, a my odetchnęliśmy z ulgą widząc zadowolenie na twarzy Szefowej.

Należał nam się odpoczynek proporcjonalny do wysiłku włożonego nie tylko w pracę, ale i regenerację fizyczno-psychiczną. Niestety na odpowiednią ku temu okazję przyszło nam czekać aż miesiąc, co jedynie wzmogło potrzebę resetu. Kto by pomyślał, że padnie na Franken ;) Szybki looczek na fejsbooczek i staje się jasne, że oprócz nas, na ten zaskakujący pomysł wpadło pół wspinaczkowej Polski. Jak się zresztą później okazało o wyjazd na eFJota pokusili się nawet nieustraszeni łojanci z południowo-wschodnich zakamarków naszego kraju (wtf…?). Jeśli chodzi o samą FrankenDziurę, to z  ów kolosalnym w swoich rozmiarach rejonem, znajdującym się na ziemi naszych wesołych sąsiadów zza zachodniej granicy, miałam do czynienia pierwszy i ostatni (jak do tej pory) raz jakieś 3 lata temu. Brzmi jak nieudany romans i chyba tak to właśnie było. Zdążyłam jednak zatrzeć nieco przykre wspomnienia z paskudnym makaronem z cebulą i resztką sosu pomidorowego w roli głównej, który ostatecznie zmusił nas do odwrotu, i z uśmiechem na ustach, pełna pozytywnego nastawienia, jakie ostatni raz towarzyszyło mi podczas podróży ku wielowyciągówkom załadowałam swoje tysiąc toreb do nowo zakupionej „Te-trójki”. Już teraz mogą podkreślić, że nie dość iż udało się wrócić w jednym kawałku, to jeszcze zrozumiałam w końcu, co sprawia, że w ciemnych lasach trójkąta Bamberg-Bayreuth-Norymberga co roku przepada bez wieści tylu silnych i utalentowanych wspinaczy. Otóż, Trójkąt Bawarski (bo tak go roboczo nazwałam), oprócz niezliczonej ilości pysznych lokalnych browarów, kusi przede wszystkim wciąż chyba niezliczoną jeszcze ilością skały oferującą ponad 3000 dróg wspinaczkowych, a wśród nich prawdziwe perełki, jakich nie powstydziłaby się nawet Jego Wysokość Céüse. Do takich właśnie bez wątpienia należą linie Mephisto i Liebe ohne Chance, które poniekąd zdominowały nasz wyjazd.

Pierwsza zatrzymała nas na dłuższą chwilę w północnej części Franken (Holzgauer i Toni Schmidt Ged.-Wand). Podciekające chwyty kolaborujące z wymęczającym upałem i zaduchem dzielnie stawiały  opór poczynając już od pierwszych prób. Prawdziwe imadła to jednak takie, które ścisną i utrzymają wszystko, nawet chwyty wysmarowane kremem Nivea (tu odsyłam do anegdotki o współzawodnictwie Kurta Alberta i Jerry’ego Moffata :-)). Michał wychodzi z tej walki zwycięsko, a ja jeszcze na długo potem czuję ból w karku i przyspieszone bicie zestresowanego serca. Asekuracja jak najbardziej do wpisania w wykaz AD 2012. W nagrodę robimy sobie wycieczkę do Betzensteinu i zbieramy cenny materiał zdjęciowy z nowo otwartej boulderowni Fight Club Boulderhalle. Imponująco zagospodarowane pomieszczenie przylegające do równie imponująco wyposażonego sklepu RockStore podziwiać możecie na załączonych poniżej zdjęciach.

Przychodzi pora na drugą część wyjazdu. Liebe ohne Chance to dobrze znana wszystkim bywalcom Frankenjury linia sektora Schlossbergwand, znajdująca się koło takich klasyków jak niewdzięczny Master Blaster, szałowy Out of Berlin czy parametryczny Hochspanung. Michał i Grzybu na zmianę wstawiają się do drogi, a ja za każdym razem, gdy na nich patrzę czuję mocniej, że w końcu znalazłam coś dla siebie. Chłopaki oczywiście szybko stawiają kropkę nad i, ja natomiast budzę się z letargu, w który wpadłam po otrzymywanej przez pierwsze dni wyjazdu lekcji pokory. Umysł daje mi zielone światło i ku niezadowoleniu mojego partnera liczącego na zaliczenie kolejnego sektora, wstawiam się do drogi, czerpiąc ogromną radość z każdego jej przechwytu. Podczas, gdy doświadczam prawdziwej wspinaczkowej ekstazy, Michał snuje się po okolicznych skałach, szukając dla siebie odpowiedniego wyzwania, którym ostatecznie okazuje się być siłowy Laurin. Zaawansowane próby sprawiają, że schodzę chwilowo z celownika. Całe szczęście w międzyczasie Liebe puszcza szybciej niż przypuszczałam i po przybiciu piątki z setką wspinających się na Schlossbergu znajomych z Polski, w końcu możemy ruszać dalej na południe, nie bez powodu nerwowo spoglądając na gromadzące się chmury. Prawdziwie letnia pogoda, jaka towarzyszyła nam do tej pory uśpiła moją czujność i prawie zapomniałam już, co mówią Ci, którzy nie raz wybrali Franken jako swój cel wyjazdowy. A mówią: „Przecież tam zawsze pada”. Myśl mogąca tyczyć się równie dobrze wielu innych miejsc na Ziemi, tutaj nabiera szczególnego znaczenia. Od rana przelotnie kropi, ale generalnie nie jest źle. Dojeżdżamy pod Marientalera i idziemy sprawdzić, co słychać na górze. Spotykamy ekipę z Wroca i, gdy właśnie decydujemy się zejść na dół po rzeczy, przed nami pojawia się ściana deszczu. Ulewa nie ma litości i całkowicie zmoczeni lądujemy z powrotem w Westfalii. Traktujemy to jako bezpośredni znak do odwrotu i tym razem z pasażerem na pokładzie z żalem rozpoczynamy odyseję w kierunku Dolnego Śląska…

W połowie drogi, gdy nie ostała się już ani jedna fryteczka z Maczka, której mogłabym poświęcić całą moją uwagę dopada mnie zgoła zaskakujące uczucie… im dalej od Franken tym bardziej za nią tęsknię! Cóż za niedosyt! Przerwa, jaką sobie zafundowałyśmy najwyraźniej wyszła nam na dobre. Mam przeczucie, że przed nami długa i owocna przyjaźń :-)

Chciałabym serdecznie pozdrowić wszystkich tych, z którymi udało nam się spotkać (i to nie raz) oraz tych, do których mimo najszczerszych chęci nie udało nam się dotrzeć. Szczególne pozdrowienia dla wesołej GPSowej ekipy z Krk, drużyny Brzeszcze&Co. oraz Adriana, który w końcu na własnej skórze przekonał się do czego mogą prowadzić dziwne patenty na robienie naleśników. Dziękuję Piotrusiowi Schabowi za niezwykle stymulującą intelektualnie wymianę poglądów na temat kondycji polskiego wspinania i podziału sił na osi Łódź-Kraków. Pamiętaj, że wszystko w Twoich rękach! :-)

A tymczasem do zobaczenia w Tarnowie!

Pozdro600,

Ryba

Galeria z AMPów znajduje się tutaj ---> http://www.amp.zerwa.pl/ oraz na Zerwowym Fejsie, czyli o tu: http://pl-pl.facebook.com/pages/Zerwa/229711583761569
A pod spodem mała oprawa wizualna do unsere Deutsche Majówka!
 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 
Chmiała 2012-05-28 21:02:29
The best ;-) czytałem z przyjemnością, naleśniki to zwykłym sposobem robiłem ;) ja nie wiem o co chodzi ;-))). Haha Pszczoła bez brody ;)


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd