..
Monika Młodecka

12 | 20246
 
 
2011-12-28
Odsłon: 1601
 

ReZerwa Mocy 2011


Dla Nibka.... pozytywnie! :-)


Przyznam otwarcie, że wrocławska ReZERWA Mocy to moje ulubione zawody boulderowe. Nie wiem, co musiałoby się stać, żebym straciła wiarę w pomysłowość i poczucie humoru wrocławskiej ekipy. Tak jak rok i 2 lata temu, również w ostatni weekend przed Świętami nie zabrakło emocji. Ale od początku.

Tegorocznymi routsetterwami byli Piotrek Bunsch i Michał Jędrzejewski, którzy z pomocą innych wrocławskich mocarzy w pocie czoła nakręcili 15 zróżnicowanych przystawek eliminacyjnych i po 4 finałowe dla kobiet i mężczyzn. Nie pamiętam kiedy ostatni raz czerpałam tyle radości z rundy eliminacyjnej! I nie było to chyba tylko moje odczucie, bo kolejki do przystawek nie zmniejszały się aż do dosłownie ostatnich sekund, a same bouldery oprócz mniejszego lub większego zgięcia buły wymagały przede wszystkim zgięcia mózgu. Były zatem koncepcyjne połogi, koncepcyjne zacięcia i koncepcyjne topy (patrz zdjęcia w galerii Zerwy). Wszystko przyjemne i wkaszalne. Gdy przez salę Zerwy przewaliły się już wszystkie 4 grupy eliminacyjne (czyli blisko 140 osób) przyszła pora na krótką przerwę kawową w pobliskiej cukierni i kręcenie, jak się póżniej okazało - kontrowersyjnych, finałów. Organizatorzy zadbali o emocjonującą oprawę. Na pół godziny przed wyznaczonym rozpoczęciem rundy finałowej dosyć niepełny skład finalistów i finalistek, którzy byli pewni swojego awansu udał się do strefy, by kontemplować uroki najmniejszego panela rozgrzewkowego na świecie. Po 30 min wciąż nie dało się dostrzec na horyzoncie ani pozostałych zawodników ani ewentualnych wyników czy list startowych. Po kolejnych 30 minutach tajemnicza obsuwa zaczęła się powoli wyjaśniać. Pierwszą zagwostką był start tajemniczego Tomka Sopali, który z rzeczywistości okazał się Kadejem skrupulatnie wykorzystującym absencję swojego kolegi w obliczu własnego zapominalstwa i ścisłego limitu miejsc w każdej grupie eliminacyjnej. Tak więc Tomku, jeśli to czytasz, wiedz, że zgięło Ci się w eliminacjach do tego stopnia, że wciągnąłeś 13 boulderów, w tym zdecydowaną większość sajtem. Mało tego! Dało Ci to awans do finału! Jednak po ujawnieniu Twojej prawdziwej tożsamości oraz konfrontacji z faktem, że "podejrzałeś" finałowe bouldery kobiet zostałeś z niego bezdyskusyjnie wykluczony w oparciu o argument "czystości stylu". Smuteczek. Drugi problem był całkiem podobnej natury. Otóż, nie umknęło uwadze sędziów, iż niejaki Andrzej Kantyka również znalazł się w niewłaściwym czasie i niewłaściwym miejscu, co dzięki temu, iż jednak nie ukrywał swojego prawdziwego ja zostało poddane taryfie ulgowej (??), czyli w tym wypadku konfrontacji z główną organizatorką zawodów i resztą całkowicie już napiętych finalistów. Start winowajcy został poddany pod głosowanie, co ostatecznie umożliwiło mu występ w finale, a kobietom przeforsowanie 5-minutowego oglądania przystawek. Gdy publiczność zaczynała pokazywać już ponadprzeciętne zniecierpliwienie, a w strefie zapanował marazm i degręgolada panie zostały w końcu poproszone o udanie się na salę w celu rozkminienia baldów. Rozpoczeły się finały, których przebieg przejdzie do historii.

Zdaje się, że wcześniej wspomniany Kadej mocno wziął do siebie pouczenie organizatorki, bo w połowie rywalizacji damskiej wbiegł na salę rozebrany do gatek z przesłaniem "Czysty styl" wymalowanym na plecach markerem i wbijając się od połowy na jedną z przystawek, pokazał Karolinie "jak to się robi", energicznie topując ku uciesze tłumów i rozpaczy organizatorów, co w konsekwencji uczyniło z niego persona non grata nr 1 na wrocławskiej Zerwie i skutkowało dożywotnim zakazem wstępu. Smuteczek. O ile finał pań przysporzył niesamowitych emocji zarówno publice, jak i samym finalistkom, o tyle zmagania mężczyzn naznaczone były frustracją. Nie wiadomo czyja była większa - zawodników czy samych routesetterów?? Nie wiele brakowało a powtórzyłby się scenariusz z zeszłorocznego finału kobiet, bynajmniej nie obfitującego w topy. Duet Bunsch-Jędrzejewski zdecydowanie przecenił umiejętności panów odkręcając 90% chwytów i stopni z damskich baldów. Wiarę w szpona kolegów ostatkiem sił podtrzymali jedynie Adrian Markowski i Jędrek Kowal, którzy pokusili się o Top na ostatniej, 4. przystawce, co automatycznie ustawiło ich na kolejno na 2. i 1. miejscu podium i ożywiło nieco zrozpaczoną widownię. Jak skomentował zaistniają sytuację Michał Jędrzejewski: "chłopcy oprócz imponującego zgięcia wykazali przede wszystkich słabą rozkminę". No :-)

Jak co roku, Zerwa to również przedsmak karnawału. Wszyscy wrocławianie sumiennie doytrzymują umowy o niebanalnym przebraniu, co znacząco urozmaica całe sobotnie zmagania. Mimo, iż niezmiennie jestem fanką przebrań Agi Szczepaniec, w tym roku pierwszeństwo w wyścigu o najlepszy strój muszę oddać ekipie Kowale-Miki, którzy zainspirowani kultową grą SuperMario przywdziali kolorowe kombinezony budowlane :-) Najwięcej radości z przebrań kolegów miał Mateusz Łazor, który przez cały czas trwania finału mężczyzn dostrzegał co raz to nowe detale i konotacje wyżej wymienionych strojów, ożywiając nieco stojące koło niego osoby, które jednak nie miały odwagi przerwać ów pasjonującego monologu  a la Mechanior i wejść z Dżodżem w jakąkolwiek polemikę. Nie gorzej wypadł też "zadymiarz" Andrzej w swoich obcisłych geterkach z lycry :-)

Finał B, czyli "Porozmawiajmy o Tarnogaju..."

Bardzo podoba mi się ta nazwa ukuta przez wspinaczy z Rzeszowa i mam nadzieję, że nie obrażą się na mnie za jej użycie, jako że następuje ono we właściwym i tym samym jedynym słusznym kontekście.

Ulica Parkowa kolejny rok z rzędu w ramach ochodów urodzin Mikiego udzieliła azylu wymęczonym i odwodnionym wspinaczom umożliwiając im uzupełnianie płynów w organiźmie w zaprzyjaźnionym wesołym gronie. Opowieściom, anegdotkom i tańcom nie było końca. Był również ten sam przepyszny bigos i barszczyk  oraz te same rozterki natury wspinaczkowej. Przyjeżdżając do Wrocławia mieliśmy za cel zrealizowanie planu obejmującego sobotnie zmagania oraz niedzielną dogrzewkę na panelach nowopowstałego Tarnogaju. Dzielenie się z innymi głośno swoimi zamiarami było oczywistym już teraz błędem taktycznym, który spowodał natychmiastową konfrontację ze zgoła odmiennymi planami Jędrka, brzmiącymi mniej więcej: "już moja w tym głowa, żebyście tam nie poszli". Że głowa będzie czynnikiem decydującym nie ulegało wątpliwości. Jędrek jak zapowiedział tak zrobił i mniej więcej co 30 min zapraszał mnie do stołu po pretekstem rozmowy o nowej ścianie. Tym samym tekst "Porozmawiajmy o Tarnogaju!" na stałe wpisał się w noc z 17 na 18 grudnia, powodując znaczące opóźnienie w powrocie do domu dnia następnego. Dobra wiadomość jest taka, że jednak pokazaliśmy klasę i "już" o 15:00 pojawiliśmy się w drzwiach hali, na której znajduje się ściana, mijając się tym samym z juniorami wspinającymi się na dogrzewkę, po dopiero co rozegranym juniorskim finale PP na Eigerze, o którym pewnie nigdzie nie przeczytacie, tak jak nie mieliście okazji przeczytac o wcześniejszej niedawno rozegranej edycji tego samego cyklu. Odejdę trochę od tematu, ale korzystając z okazji chciałabym złożyć najserdeczniejsze gratulacje Alexowi Raczyńskiemu i Adrianowi Chmiale za wygranie wrocławskim zmagań oraz tym samym przypieczetowanie zwycięstwa w całej generalce :-)

A co do samego Tarnogaju...

W tym wypadku media nie kłamały i wygląda na to, że dorobiliśmy się kolejnej imponującej ściany do wspinaczki z liną. Oprócz jeszcze czystych paneli i chwytów, najbardziej zachwycają same drogi, które nawet w najchłodniejsze polskie dni zalatują prawdziwym westem. Równe, ciągowe, zupełnie nie w naszym ulubionym polskim stylu, czyli "łatwo-3-ruchy-łatwo". No ale czego można było się spodziewać skoro głównym konstruktorem Tarnogajskich linii był sam Tomas Mrazek, którego zaangażowanie w rozwój i jakość ściany zdążyliśmy dostrzec już w pierwszych 10 min pobytu w przytulnej wspinaczkowej kafejce. Sława obiektu dotarła nawet do uszu mojej wspaniałej, niestety nie wspinającej się już koleżanki, Patrycji Budzanowskiej. Albo trafiłam na dobry dzień, albo Pyśkę rzeczywiście po 3 latach przerwy naszła wena na wspinanie w nowym przybytku , bo nie musiałam się za bardzo gimnastykować, by namówić ją na 3 godzinki łojenia agresywnych 5-tek i 6-tek :-) Na więcej nie pozwoliła mocno skołowana poprzednią nocą wątroba, która już chyba ostatecznbie wyrzuciła mnie na Fejsie ze swoich znajomych.

Chciałabym podziękować organizatorom i routesetterom za kolejne super zawody, zaprzyjaźnionym wrocławianom za rewelacyjną imprezę i przenocowanie oraz serdecznie pogratulować zgięcia tegorocznym zwycięzcom, czyli Karolinie Adamowskiej i Jędrkowi Kowalowi, którzy jak zwykle pokazali klasę. Siła i spokój!

Dzięki wielkie i jeszcze raz 100 szmat Miki!

Pozdro 600,

Ryba

zainteresowanych pełnymi wynikami odsyłam tutaj ---> http://www.zerwa.pl/

galerie zdjęć dostępne na FB Zerwy, czyli tutaj ----> http://pl-pl.facebook.com/pages/Zerwa/229711583761569

info o Tarnogaju oraz parę poglądowych zdjęć o tu ----> http://pl-pl.facebook.com/tarnogaj

a pod spodem moja autorska, mętna niczym spojrzenie następnego ranka, galeria z ważniejszej części wieczoru, zapraszam! :)
 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 
Ryba 2011-12-31 01:24:57
a przepraszam! :-)
Adrian Ch 2011-12-28 21:10:15
...bo o PP w Wrocku można przeczytać na moim blogu ;P


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd